MAROKO: Agadir i Marrakesz Data podróży: 14-21.05.2013
Po 4 latach ponownie stanęłam na afrykańskiej ziemi. Pierwszy raz była to Tunezja w 2009 roku, teraz, w 2013 r. znów zatęskniłam za tym, jakże innym światem. Wybór padł na Maroko. Bilety lotnicze nie były tanie, stanowiły prawie połowę koniecznych wydatków, ale tak bardzo chciałam lecieć do Maroka, że była to jeszcze kwota do zaakceptowania.
Nasza podróż zaczęła się 14 maja już o godzinie… 1.50 w nocy, wtedy ruszyliśmy w podróż do Poznania. Tam zostawiliśmy samochód na parkingu Polna/Rokietnicka i przesiedliśmy się do Polskiego Busa, którym udaliśmy się do Berlina na lotnisko Schonefeld. Po godz. 7 byliśmy już na lotnisku. Oprócz nas jeszcze sporo Polaków czekało na lot do Agadiru. Wylot był o godz. 13. Przez 4 godziny i 40 minut lotu strasznie się wynudziłam. Gdy wylądowaliśmy po cofnięciu zegarków w Agadirze była dopiero 16.40.
Lotnisko w Agadirze
Po licznych kontrolach paszportowo-wizowo-bagażowych i wymianie pierwszych euro w kantorze wyszliśmy na główny holl lotniska. Tam czekał na nas kierowca, który zawiózł nas do hotelu. Mieszkaliśmy w 4* hotelu Les Omayades.
Hotel Les Omayades
Nasz pokój
Rezerwacji dokonałam przez stronę hotels4u.com. Akurat trafiłam na promocję i transfer z lotniska do hotelu oferowany był za darmo. Za 4 noclegi w pokoju 3-osobowym z wyżywieniem HB zapłaciłam 198 €. Hotel ma dobrą lokalizację, blisko plaży i ulic handlowych. Bardzo łatwo dojść do souku (Souk El Had) – czyli targu, na którym można kupić praktycznie wszystko. Przede wszystkim godne polecenia są wyroby ze skóry (torebki, plecaki, portfele, buty, paski, bransoletki, itp.), które można nabyć o wieeeele taniej niż w Polsce. Oczywiście targowanie obowiązkowe. Zakupy, a nawet sam spacer po souku, są tak wciągające, że my chodziliśmy tam codziennie.
Mieliśmy wyżywienie HB. Zarówno śniadania jak i obiadokolacje serwowane były w formie bufetu. Można było najeść się do syta. Na śniadanie oprócz tradycyjnych dań (pieczywo, płatki z mlekiem…) dostępne były tradycyjne marokańskie naleśniki, które hotelowa kucharka piekła na oczach gości. Można było polać je miodem. Bardzo mi smakowały i codziennie się nimi zajadałam. Do obiadokolacji za 15 MAD (ok. 6 zł) można było zamówić tradycyjną miętową herbatę. Mimo, że to relatywnie drogo, było warto, bo herbatka przepyszna.
Herbata miętowa
W Agadirze spędziliśmy 4 dni. Minęły nam one na opalaniu, wypoczynku i zakupach. Zaskoczona byłam tym, jak wielu Polaków musi przyjeżdżać do Maroka. Gdy pytano nas o narodowość, to wśród propozycji na pierwszym lub drugim miejscu zawsze pojawiała się Polska. W dodatku w Agadirze ze sprzedawcami można dogadać się po polsku!
Plaża w Agadirze i słynna góra z napisem "Bóg, Król, Ojczyzna"
18 maja po śniadaniu opuściliśmy hotel. Oczywiście ze złapaniem taksówki nie było problemu. Gdy tylko pojawiliśmy się z walizkami przed hotelem taksówki zaczęły wyrastać jak spod ziemi. Ustaliliśmy, że na przejazd z hotelu na dworzec autobusowy przeznaczymy 20 MAD. Udało nam się wytargować taką cenę z trzecim czy czwartym taksówkarzem. Gdy tylko wysiedliśmy z taksówki przed dworcem, od razu pojawił się naganiacz i zaprowadził nas do kasy biletowej przewoźnika Itur. Zaproponowano nam przejazd z Agadiru do Marrakeszu za 70 MAD od osoby. Nie zgodziliśmy się od razu, poszliśmy popytać w innych okienkach, ale nigdzie nie znaleźliśmy niższej ceny (u znanego przewoźnika CTM trasa ta kosztuje 100 MAD). Wróciliśmy, więc i zgodziliśmy się na te 70 MAD. Autobus wyruszył o 9.30. Podróż z jedną półgodzinną przerwą trwała ok. 4 godzin. Hotel w Marakeszu zarezerwowałam przez Internet. Wahałam się między dwoma hotelami – hotelem Ali przy Jemaa El Fna (głównym placu Marrakeszu) i luksusowym 4*,ale oddalonym od placu o ok. 3 km. Oba były w tej samej cenie. Ostatecznie zdecydowałam się na ten pierwszy, jednak całą drogę z Agadiru do Marrakeszu zastanawiałam się czy to dobry wybór. Wszystkie wątpliwości minęły gdy na własne oczy zobaczyłam lokalizację hotelu i weszłam do pokoju. Był tak przytulny i ładny. A gdy wyszłam na balkon to już w ogóle byłam w niebie. Jemaa El Fna na wyciągnięcie ręki! Nie tylko pokój – cały hotel Ali zrobił na mnie dobre wrażenie. Ładne patio wewnątrz i taras na dachu, z którego można było podziwiać panoramę Marrakeszu. Za 3 noclegi w pokoju trzyosobowym + śniadania zapłaciliśmy 135 €.
Pokój w hotelu Ali w Marakeszu
Patio w hotelu
Na tarasie na dachu hotelu
Resztę pierwszego dnia pobytu spędziliśmy spacerując po medinie i soukach. To niesamowite jak w tych wąskich uliczkach wśród tłumów ludzi przejeżdżają szaleni kierowcy motorków, ba, nawet konie się tam pojawiają. Stale słychać dźwięk klaksonów, nie wiadomo, czy patrzeć przed siebie, za siebie czy na stoiska z towarami. Na szczęście są też uliczki, w które wstęp mają tylko piesi. Mimo opinii wszystkich, jak to łatwo się zgubić, wcale nie jest tak łatwo. My nie zgubiliśmy się ani razu, a chodziliśmy po całym souku.
Czas podsumować nasze zakupy. Na souku w Agadirze: Olejek arganowy – 20 MAD Torebka ze skóry – 120 MAD (po długim targowaniu) Japonki – 60 MAD
Na souku w Marrakeszu: Balerinki ze skóry – 100 MAD Portfel ze skóry – 90 MAD
i żałuję, że nie kupiłam dużo więcej, bo gdy teraz wchodzę do sklepu w Polsce i widzę balerinki z eko-skóry za 70 zł to aż głowa boli.
Souk w Marakeszu
Drugiego dnia zwiedzaliśmy miasto. Udaliśmy się do Pałacu Bahia. Wstęp kosztuje 10 MAD od osoby. Można zwiedzać dziedzińce i komnaty pałacu oraz zobaczyć cudne drzewka pomarańczowe w ogrodzie.
Meczet Kutubijja
Drzewko pomarańczowe przed Pałacem Bahia
W Pałacu Bahia
Widzieliśmy też Pałac Badi, ale nie wchodziliśmy do środka. Popołudniu postanowiliśmy pojechać do Ogrodu Majorelle (wstęp kosztuje 50 MAD). Umówiliśmy się z taksówkarzem na 30 MAD w jedną stronę, godzinę na zwiedzanie ogrodu i 30 MAD w drugą. W ogrodzie znajdują się bujna roślinność i muzeum mieszczące się w niebiesko-żółtym domku. Panuje tutaj cisza, spokój i przyjemny chłód. Można odpocząć od zgiełku miasta. Po powrocie do centrum Marrakeszu taksówkarz z niewiadomych powodów zażądał nie 60 MAD, a 100 MAD! Jednak po naszym ataku słownym ucichł, a my wysiedliśmy nie dopłacając ani dirhama. Wieczór po raz kolejny minął nam na spacerowaniu po placu Jemaa El Fna i po soukach.
Ogród Majorelle
20 maja pojechaliśmy na wycieczkę do Ajt Bin Haddu i Warzazat. Kupiliśmy ją w biurze podróży w Marrakeszu za 28 €. O 7 rano przed hotelem czekał nas bus, po drodze zabraliśmy jeszcze osoby z innych hoteli i pojechaliśmy na miejsce zbiórki. Tam zostaliśmy podzieleni na grupy: pierwsza grupa – osoby które kupiły wycieczkę bez noclegu (czyli my), druga – z jednym noclegiem, trzecia – z dwoma noclegami. Następnie każdej grupie został przydzielony bus. Z nami jechały jeszcze dwie osoby z Holandii. Droga do Ajt Bin Haddu jest strasznie kręta. Przez 3 godziny jazdy przez Góry Atlas nie ma chyba 10 m prostej drogi, wiecznie zakręty i to nad przepaściami. Kierowca wiele razy się zatrzymywał na, jak to nazywał, break-photo. A faktycznie było co fotografować. Domki w górach to lepianki z gliny, kobiety piorące w rzece i rozkładające pranie na kamieniach, rodziny jadące na osiołkach - absolutnie niespotykane widoki w Europie.
Domy w górach
Po kilku godzinach i tysiącach zakrętów wjechaliśmy na wysokość 2260 m n.p.m. czyli przełęcz Tizi n Tichka. Teraz z góry mogliśmy podziwiać serpentyny, którymi jechaliśmy.
Kręte drogi w Górach Atlas
Przełęcz Tizi n Tichka
Następnym przystankiem było miejsce, gdzie stał mężczyzna z wielbłądami. Za drobną opłatą można było zrobić sobie z nimi zdjęcie, a za trochę większą (30 MAD) wsiąść na wielbłąda i nawet udać się w krótką przejażdżkę. Ja oczywiście skorzystałam.
Na wielbłądzie
Po break-photo z wielbłądami pojechaliśmy już prosto do Ajt Bin Haddu. Tutaj znów spotkaliśmy się z osobami ze wszystkich busów. Ajt Bin Haddu jest to przepiękna osada położona na zboczu wzgórza. Kręcone tutaj było wiele filmów, m.in. Klejnot Nilu, Gladiator, Aleksander.
Ajt Bin Haddu
Trafiliśmy na świetnego przewodnika, nie spieszył się, dawał nam czas na zdjęcie, robił minutowe przerwy w cieniu (było ok. 40 stopni!), a po za tym był mega sympatyczny i wyraźnie mówił po angielsku. Po zwiedzaniu była godzinna przerwa na lunch, ale nie było przymusu, każdy mógł iść gdzie chciał. Potem znów wsiedliśmy do naszego busa i pojechaliśmy zwiedzać Warzazat.
W Warzazat
Ostatnim miejscem na break-photo było studio filmowe w Warzazat.
Następnie udaliśmy się w podróż powrotną do Marrakeszu. Cała wycieczka choć męcząca, bo trwała 13 godzin, bardzo mi się podobała.
21 maja o 6 rano udaliśmy się na lotnisko. Zapłaciliśmy taksówkarzowi 70 MAD, pewnie można było jeszcze tę cenę obniżyć, ale po co skoro i tak musielibyśmy te pieniądze wydać na lotnisku. Samolot wystartował planowo o 7.55 w Bergamo wylądowaliśmy przed 12. Następny samolot do Poznania mieliśmy o 15.20. czas na lotnisku, jak i w samolocie minął błyskawicznie i o 17 byliśmy już w Polsce.
Marrakesz jakże różni się od europejskich miast. Tysiące osób na placu, a wśród nich szalejące motorki, taksówki, dorożki, wozy zaprzężone w osiołki, panowie z taczkami. Istne szaleństwo! Ale tego właśnie oczekiwałam. Kocham miasta, które tętnią życiem 24 godziny na dobę, głośne i zwariowane, więc jak mogłabym nie zakochać się w Marrakeszu?! Choć zazwyczaj staram się nie wracać dwa razy w to samo miejsce, do Marrakeszu chcę polecieć jeszcze raz.
Ceny żywności: 1,5 l wody mineralnej – 6 MAD Mała butelka Coca-Coli – 5 MAD Sok z pomarańczy – 4 DH Słodka bułka – 3 MAD Bagietka – 1,5 MAD (jak żałowaliśmy, że odkryliśmy ten sklepik dopiero ostatniego dnia)
1 MAD = ok. 40 groszy
P.S. Więcej zdjęć znajdziecie na moim blogu. Zapraszam.
Tulcia napisał:
dobrze i ciekawie napisana relacja.
mam dwa pytanka: jaką pojemność ma ten olejek? bo widzę, że cena niska co do balerinek - super sprawa, bo też kupiłam sobie 3 tygodnie temu w Fezie i jednak widzę, że zużywają się równie szybko, jak te polskie z eko-skóry.
dobrze i ciekawie napisana relacja.mam dwa pytanka:jaką pojemność ma ten olejek? bo widzę, że cena niskaco do balerinek - super sprawa, bo też kupiłam sobie 3 tygodnie temu w Fezie i jednak widzę, że zużywają się równie szybko, jak te polskie z eko-skóry.
większość tych olejków sprzedawanych w Agadirze nawet nie stała koło olejku argonowego
:) , wszystko pod turystów z Europy i nie tylko których codziennie napływa masa
:)
Jeszcze dwie uwagi dla wybierających się do Maroka:- jeśli za coś płacicie należy sprawdzić ile otrzymaliście reszty. Nam zdarzyło się, że taksówkarz wydał o 8 MAD za mało- w Marakeszu pobudka obowiązkowa o 4.50! Wtedy odbywa się nawoływanie do modlitwy. Jest takie głośnie, że nie sposób się nie obudzić. Nie wiem, czy to jest stała godzina modlitwy, ale przez 3 dni, które spędziłam w Marakeszu zawsze było ok. 4.50.
patrykdo napisał:hm ciekawe ani razu nic nas nie obudziło , a mieszkaliśmy praktycznie obok placu
:)Może faktycznie nie są to stałe godziny modlitwy. Ja mam mocny sen, ale tego naprawdę nie dało się przespać
:)
Astrid napisał:patrykdo napisał:hm ciekawe ani razu nic nas nie obudziło , a mieszkaliśmy praktycznie obok placu
:)Może faktycznie nie są to stałe godziny modlitwy. Ja mam mocny sen, ale tego naprawdę nie dało się przespać
:)wystarczy mieszkać 70m od jamal elfna i żadnego nawoływania nie słychać (hotel essauoira, immourez itp czyli ulica derb sidi)
:)
Data podróży: 14-21.05.2013
Po 4 latach ponownie stanęłam na afrykańskiej ziemi. Pierwszy raz była to Tunezja w 2009 roku, teraz, w 2013 r. znów zatęskniłam za tym, jakże innym światem. Wybór padł na Maroko. Bilety lotnicze nie były tanie, stanowiły prawie połowę koniecznych wydatków, ale tak bardzo chciałam lecieć do Maroka, że była to jeszcze kwota do zaakceptowania.
Poznań – >Berlin Schonefeld - 30 zł (Polski Bus)
Berlin Schonefeld –> Agadir – 49 € (EasyJet)
Marrakesz –> Mediolan Bergamo – 46 € (Ryanair)
Mediolan Bergamo -> Poznań – 15 € (Ryanair)
Nasza podróż zaczęła się 14 maja już o godzinie… 1.50 w nocy, wtedy ruszyliśmy w podróż do Poznania. Tam zostawiliśmy samochód na parkingu Polna/Rokietnicka i przesiedliśmy się do Polskiego Busa, którym udaliśmy się do Berlina na lotnisko Schonefeld. Po godz. 7 byliśmy już na lotnisku. Oprócz nas jeszcze sporo Polaków czekało na lot do Agadiru. Wylot był o godz. 13. Przez 4 godziny i 40 minut lotu strasznie się wynudziłam. Gdy wylądowaliśmy po cofnięciu zegarków w Agadirze była dopiero 16.40.
Lotnisko w Agadirze
Po licznych kontrolach paszportowo-wizowo-bagażowych i wymianie pierwszych euro w kantorze wyszliśmy na główny holl lotniska. Tam czekał na nas kierowca, który zawiózł nas do hotelu. Mieszkaliśmy w 4* hotelu Les Omayades.
Hotel Les Omayades
Nasz pokój
Rezerwacji dokonałam przez stronę hotels4u.com. Akurat trafiłam na promocję i transfer z lotniska do hotelu oferowany był za darmo. Za 4 noclegi w pokoju 3-osobowym z wyżywieniem HB zapłaciłam 198 €. Hotel ma dobrą lokalizację, blisko plaży i ulic handlowych. Bardzo łatwo dojść do souku (Souk El Had) – czyli targu, na którym można kupić praktycznie wszystko. Przede wszystkim godne polecenia są wyroby ze skóry (torebki, plecaki, portfele, buty, paski, bransoletki, itp.), które można nabyć o wieeeele taniej niż w Polsce. Oczywiście targowanie obowiązkowe. Zakupy, a nawet sam spacer po souku, są tak wciągające, że my chodziliśmy tam codziennie.
Mieliśmy wyżywienie HB. Zarówno śniadania jak i obiadokolacje serwowane były w formie bufetu. Można było najeść się do syta. Na śniadanie oprócz tradycyjnych dań (pieczywo, płatki z mlekiem…) dostępne były tradycyjne marokańskie naleśniki, które hotelowa kucharka piekła na oczach gości. Można było polać je miodem. Bardzo mi smakowały i codziennie się nimi zajadałam. Do obiadokolacji za 15 MAD (ok. 6 zł) można było zamówić tradycyjną miętową herbatę. Mimo, że to relatywnie drogo, było warto, bo herbatka przepyszna.
Herbata miętowa
W Agadirze spędziliśmy 4 dni. Minęły nam one na opalaniu, wypoczynku i zakupach.
Zaskoczona byłam tym, jak wielu Polaków musi przyjeżdżać do Maroka. Gdy pytano nas o narodowość, to wśród propozycji na pierwszym lub drugim miejscu zawsze pojawiała się Polska. W dodatku w Agadirze ze sprzedawcami można dogadać się po polsku!
Plaża w Agadirze i słynna góra z napisem "Bóg, Król, Ojczyzna"
18 maja po śniadaniu opuściliśmy hotel. Oczywiście ze złapaniem taksówki nie było problemu. Gdy tylko pojawiliśmy się z walizkami przed hotelem taksówki zaczęły wyrastać jak spod ziemi. Ustaliliśmy, że na przejazd z hotelu na dworzec autobusowy przeznaczymy 20 MAD. Udało nam się wytargować taką cenę z trzecim czy czwartym taksówkarzem. Gdy tylko wysiedliśmy z taksówki przed dworcem, od razu pojawił się naganiacz i zaprowadził nas do kasy biletowej przewoźnika Itur. Zaproponowano nam przejazd z Agadiru do Marrakeszu za 70 MAD od osoby. Nie zgodziliśmy się od razu, poszliśmy popytać w innych okienkach, ale nigdzie nie znaleźliśmy niższej ceny (u znanego przewoźnika CTM trasa ta kosztuje 100 MAD). Wróciliśmy, więc i zgodziliśmy się na te 70 MAD. Autobus wyruszył o 9.30. Podróż z jedną półgodzinną przerwą trwała ok. 4 godzin.
Hotel w Marakeszu zarezerwowałam przez Internet. Wahałam się między dwoma hotelami – hotelem Ali przy Jemaa El Fna (głównym placu Marrakeszu) i luksusowym 4*,ale oddalonym od placu o ok. 3 km. Oba były w tej samej cenie. Ostatecznie zdecydowałam się na ten pierwszy, jednak całą drogę z Agadiru do Marrakeszu zastanawiałam się czy to dobry wybór. Wszystkie wątpliwości minęły gdy na własne oczy zobaczyłam lokalizację hotelu i weszłam do pokoju. Był tak przytulny i ładny. A gdy wyszłam na balkon to już w ogóle byłam w niebie. Jemaa El Fna na wyciągnięcie ręki! Nie tylko pokój – cały hotel Ali zrobił na mnie dobre wrażenie. Ładne patio wewnątrz i taras na dachu, z którego można było podziwiać panoramę Marrakeszu. Za 3 noclegi w pokoju trzyosobowym + śniadania zapłaciliśmy 135 €.
Pokój w hotelu Ali w Marakeszu
Patio w hotelu
Na tarasie na dachu hotelu
Resztę pierwszego dnia pobytu spędziliśmy spacerując po medinie i soukach. To niesamowite jak w tych wąskich uliczkach wśród tłumów ludzi przejeżdżają szaleni kierowcy motorków, ba, nawet konie się tam pojawiają. Stale słychać dźwięk klaksonów, nie wiadomo, czy patrzeć przed siebie, za siebie czy na stoiska z towarami. Na szczęście są też uliczki, w które wstęp mają tylko piesi. Mimo opinii wszystkich, jak to łatwo się zgubić, wcale nie jest tak łatwo. My nie zgubiliśmy się ani razu, a chodziliśmy po całym souku.
Czas podsumować nasze zakupy.
Na souku w Agadirze:
Olejek arganowy – 20 MAD
Torebka ze skóry – 120 MAD (po długim targowaniu)
Japonki – 60 MAD
Na souku w Marrakeszu:
Balerinki ze skóry – 100 MAD
Portfel ze skóry – 90 MAD
i żałuję, że nie kupiłam dużo więcej, bo gdy teraz wchodzę do sklepu w Polsce i widzę balerinki z eko-skóry za 70 zł to aż głowa boli.
Souk w Marakeszu
Drugiego dnia zwiedzaliśmy miasto. Udaliśmy się do Pałacu Bahia. Wstęp kosztuje 10 MAD od osoby. Można zwiedzać dziedzińce i komnaty pałacu oraz zobaczyć cudne drzewka pomarańczowe w ogrodzie.
Meczet Kutubijja
Drzewko pomarańczowe przed Pałacem Bahia
W Pałacu Bahia
Widzieliśmy też Pałac Badi, ale nie wchodziliśmy do środka. Popołudniu postanowiliśmy pojechać do Ogrodu Majorelle (wstęp kosztuje 50 MAD). Umówiliśmy się z taksówkarzem na 30 MAD w jedną stronę, godzinę na zwiedzanie ogrodu i 30 MAD w drugą. W ogrodzie znajdują się bujna roślinność i muzeum mieszczące się w niebiesko-żółtym domku. Panuje tutaj cisza, spokój i przyjemny chłód. Można odpocząć od zgiełku miasta. Po powrocie do centrum Marrakeszu taksówkarz z niewiadomych powodów zażądał nie 60 MAD, a 100 MAD! Jednak po naszym ataku słownym ucichł, a my wysiedliśmy nie dopłacając ani dirhama. Wieczór po raz kolejny minął nam na spacerowaniu po placu Jemaa El Fna i po soukach.
Ogród Majorelle
20 maja pojechaliśmy na wycieczkę do Ajt Bin Haddu i Warzazat. Kupiliśmy ją w biurze podróży w Marrakeszu za 28 €. O 7 rano przed hotelem czekał nas bus, po drodze zabraliśmy jeszcze osoby z innych hoteli i pojechaliśmy na miejsce zbiórki. Tam zostaliśmy podzieleni na grupy: pierwsza grupa – osoby które kupiły wycieczkę bez noclegu (czyli my), druga – z jednym noclegiem, trzecia – z dwoma noclegami. Następnie każdej grupie został przydzielony bus. Z nami jechały jeszcze dwie osoby z Holandii. Droga do Ajt Bin Haddu jest strasznie kręta. Przez 3 godziny jazdy przez Góry Atlas nie ma chyba 10 m prostej drogi, wiecznie zakręty i to nad przepaściami. Kierowca wiele razy się zatrzymywał na, jak to nazywał, break-photo. A faktycznie było co fotografować. Domki w górach to lepianki z gliny, kobiety piorące w rzece i rozkładające pranie na kamieniach, rodziny jadące na osiołkach - absolutnie niespotykane widoki w Europie.
Domy w górach
Po kilku godzinach i tysiącach zakrętów wjechaliśmy na wysokość 2260 m n.p.m. czyli przełęcz Tizi n Tichka. Teraz z góry mogliśmy podziwiać serpentyny, którymi jechaliśmy.
Kręte drogi w Górach Atlas
Przełęcz Tizi n Tichka
Następnym przystankiem było miejsce, gdzie stał mężczyzna z wielbłądami. Za drobną opłatą można było zrobić sobie z nimi zdjęcie, a za trochę większą (30 MAD) wsiąść na wielbłąda i nawet udać się w krótką przejażdżkę. Ja oczywiście skorzystałam.
Na wielbłądzie
Po break-photo z wielbłądami pojechaliśmy już prosto do Ajt Bin Haddu. Tutaj znów spotkaliśmy się z osobami ze wszystkich busów. Ajt Bin Haddu jest to przepiękna osada położona na zboczu wzgórza. Kręcone tutaj było wiele filmów, m.in. Klejnot Nilu, Gladiator, Aleksander.
Ajt Bin Haddu
Trafiliśmy na świetnego przewodnika, nie spieszył się, dawał nam czas na zdjęcie, robił minutowe przerwy w cieniu (było ok. 40 stopni!), a po za tym był mega sympatyczny i wyraźnie mówił po angielsku. Po zwiedzaniu była godzinna przerwa na lunch, ale nie było przymusu, każdy mógł iść gdzie chciał. Potem znów wsiedliśmy do naszego busa i pojechaliśmy zwiedzać Warzazat.
W Warzazat
Ostatnim miejscem na break-photo było studio filmowe w Warzazat.
Następnie udaliśmy się w podróż powrotną do Marrakeszu. Cała wycieczka choć męcząca, bo trwała 13 godzin, bardzo mi się podobała.
21 maja o 6 rano udaliśmy się na lotnisko. Zapłaciliśmy taksówkarzowi 70 MAD, pewnie można było jeszcze tę cenę obniżyć, ale po co skoro i tak musielibyśmy te pieniądze wydać na lotnisku. Samolot wystartował planowo o 7.55 w Bergamo wylądowaliśmy przed 12. Następny samolot do Poznania mieliśmy o 15.20. czas na lotnisku, jak i w samolocie minął błyskawicznie i o 17 byliśmy już w Polsce.
Marrakesz jakże różni się od europejskich miast. Tysiące osób na placu, a wśród nich szalejące motorki, taksówki, dorożki, wozy zaprzężone w osiołki, panowie z taczkami. Istne szaleństwo! Ale tego właśnie oczekiwałam. Kocham miasta, które tętnią życiem 24 godziny na dobę, głośne i zwariowane, więc jak mogłabym nie zakochać się w Marrakeszu?! Choć zazwyczaj staram się nie wracać dwa razy w to samo miejsce, do Marrakeszu chcę polecieć jeszcze raz.
Ceny żywności:
1,5 l wody mineralnej – 6 MAD
Mała butelka Coca-Coli – 5 MAD
Sok z pomarańczy – 4 DH
Słodka bułka – 3 MAD
Bagietka – 1,5 MAD (jak żałowaliśmy, że odkryliśmy ten sklepik dopiero ostatniego dnia)
1 MAD = ok. 40 groszy
P.S. Więcej zdjęć znajdziecie na moim blogu. Zapraszam.
mam dwa pytanka:
jaką pojemność ma ten olejek? bo widzę, że cena niska
co do balerinek - super sprawa, bo też kupiłam sobie 3 tygodnie temu w Fezie i jednak widzę, że zużywają się równie szybko, jak te polskie z eko-skóry.
Olejek ma 60 ml.